Co znaczy tytuł posta? Na ile pozwala mi znajomość języka to miało znaczyć mniej więcej tyle, że przez trzy tygodnie byłem nieco nad ziemią. Nie latałem, nie ześwirowałem, powiedziałbym…jakby lewitowałem.
OK. Jeśli tu jeszcze jesteś to już tłumaczę i relacje zdaje:
Całą akcję pt. „21 dni detoksu” sprawiły nieprzypadki. Bo tych według mnie nie ma. Najpierw Damian opowiada, że nerki przeczyszcza. Brzmi bardzo cleanistycznie, więc lepiej zabrzmi jak napisze, że bardziej o nie dba. Daje mi 10 ziółek z listy, które zaleca…hmm… jakiś tam góść (ale nie wiem jaki bo znam tylko ze screenów jego książki). W każdym bądź razie, ten ów „znachor” zaleca pić przez okres 21 dni zioła . A, że okres jeszcze zimowy to nerki chcą być bardziej zaopiekowane. Tak jest w zasadzie pięciu przemian i medycynie chińskiej (albo wschodniej można nazwać). Tak więc Damianito informując, nie namawiając, zachęca mnie do podjęcia działania. Pani w „zdrowej żywności” dostaje listę, ja ją za dwa dni odbieram. Wieczorem zamaczam, rano wypijam. I tyle. Żadnego dodatkowego poświęcenia. W zaleceniach; zdrowo odżywiać się unikając mięsa, nabiału i przetworzonego syfu. U mnie to nic nie zmienia bo te produkty w śladowych ilościach we mnie występują.
Niemalże w tym samym czasie bóg, albo los jelitos zsyła do mnie Justynę z bólem lędźwi. Przypadek? Podczas bolesnej sesji Ta świadoma osóbka wygaduje się coś ze stosowania i praktykowania diety wg.Dąbrowskiej. Po krótce tłumaczy, że trwa 6 tygodni i polega na przyjmowaniu przez otwór gębowy wyłącznie warzyw (nie wszystkich) i owoców (też nie wszystkich). Nie pozwalając ekspertce nawet dokończyć wywodów na ten temat, ja już postanawiam dać sobie wyzwanie: Nie 6, ale 3 tygodnie. Nie tylko warzywa i owoce, ale także ryż. A czemu tak? Bo tak! Od czasu odwiedzin Japońskiej wyspy i „liźnięciu” tematu pięciu przemian, stwierdzam, że ryż jest produktem, który szybko ze mnie schodzi. Tzn. czuje, że przetwarzam go łatwo na energię, długo we mnie nie siedzi i szybko robię się po nim głodny. A takie produkty zalecam i przez życie szukam. Wiem, narażam się trochę golonkożercom, których żony karmiły przed pójściem do pola towarem wolnotrawiącym i gnijącym w jelitach. Sorry Amigos Pork&Cow&Chickenos -ja już poza tym. I tak decyduje, że fruits and veges chcę ryżem urozmaicić, by energii na ten okres mojego życia (a jest intensywny) nie brakowało. I tak właśnie powstaje moja dieta na trzy tygodnie.
Only healthy food. Bez podjadania, bez orzechów, bez słodyczy, bez ciast (nawet tych z mojej półki jak Brownie z fasoli), bez mąki, bez…przetworzenia. Tylko to co na krzokach i drzewach urosło. I ryżyk 🍚 też z tych długogotujących – czarny, czerwony, jaśminowy.
Jaka ilość i metodyka konsumowania?
Ilość dowolna. No limit. O nie, nie mam zamiaru ograniczać się z ilością. Będę ładował do syta. I w porach jak do tej pory się żywiłem; późne śniadanie w pracy, lunch w przerwie, przegryzka popołudniowa między pacjentami i niezbyt duża i niepóźna kolacja. Zaczynam od zaraz. Bez większego planowania i brandzlowania. Na niedzielny wieczór dojadam co w lodówce zostaje, a szkoda wyrzucić. A i tak wiele wyrzucam. Lepiej jak poleci bezpośrednio do Bio odpadów, niż przez układ pokarmowy do kibla:)(moja rozkmina).
Poniedziałkowy poranek zaczynam wczesną pracą, bez przygotowania śniadania. Nie było z czego. Wtedy też wymyśliłem pretekst by zrobić mój klasyczny 36godzinny pościk (noc-dzień-noc). Lubię to i dobrze mi z tym. Fajne to uczucie pustości…i gdy pępek bliżej kręgosłupa jest. Wieczorem zaopatruje się kolorowo w coraz częściej odwiedzanym Kauflandzie (jakoś taki spokój tam wyczuwam, może dlatego że po godzinie 21 go odwiedzam:). Stoisko najbliżej wejścia tylko najeżdzam. Tam jest co potrzebuje. Najpierw warzywne. Jak leci. Po trochę każdego. Zaraz, nie każdego. Odpuszczam grochy, fasole, avokado itp. Chyba coś tak Dąbrowska wspominała. Raczej „nasze polskie” biore. Aha, ziemnioki też skreślam. Następnie dział owoców. Te już z każdego kraju i zakątka ziemi ładuje. 🍌banan, 🍎jabłko, 🍐grucha, 🍊pomarańcz, 🍍ananas,🍇jagody, 🍠mango i…wiele innych. Suszone również. Żurawina, śliwka, rodzynki, morela, kokos. Dużo tego. Dobrze, że pomoc miałem.

Jeszcze w ten wieczór śniadanie szykuje. I na cały wtorek zresztą wałówe na wynos pakuje. Jeden posiłek to owoce, w całości lub pocięte – surowe. Podobnie z warzywami – surowizna, z sałat, ogórków, pomidorów, cebul itd. Czy już pisałem, że oliwki także odpuściłem? Lecz oliwy nie. A wręcz gigantycznie zwiększyłem jej ilość. To tyle z surowizny. Lecz świadom jestem, że z tego mocy może dużej nie być natomiast zimno bedzie z pewnością (surówka nie rogrzewa). Dlatego rozpoczyna się produkcja musów. Zarówno owocowych jak i warzywnych. O tych pierwszych można poczytać Tutaj. Drugie na podobne kopyto. Ale z warzyw do tego bardziej przeznaczonych (selekcje robiłem ja) takich jak brokuł, kalafior, cukinia, pomidor, szpinak, jarmuż, bakłażan… ogólnie powiedziawszy magulon z cebulą. No i ryżem ma się rozumieć. Wszystko przyduszone, z wywaru odsączone (który wypijamy ze smakiem). Rozgrzewa to, a postać pseudo zupki jest przybrana. W warzywnych magulonach mnóstwo przypraw i ziół ląduje, natomiast w owocowych nasiona ghia i goi doładowuje.





Live goes on, dzień za dniem… tyle, że bez nawyków. Tych gorszych. Z podjadaniem. Do których pewnie wrócę, ale to kiedyś. Póki co skupiony by być najedzony. Praca, treningi na normalnym poziomie. Ale z bieganiem wciąż oszczędnie. Powód? Ta czynność sprawia mi dyskomfort w tylnej taśmie mięśniowej (lędźwie, pośladki, hamstringi). To już trzy miesiące. Od zgrupowania w Livigno. Kiedy to zajeżdżałem narciarsko aparat więzadłowo-mięśniowy. Intensywność jednak zachowana. Minimum raz w tygodniu podniesiona jakimś treningiem interwałowym (rower, cross w Dexterze, basen).Regularność na siłowni. I tlenowe wędrówki narciarskie czy zjazdówki 🎿amatorskie (w spodniach dresowych) po stoku z N&T.
Monotonia?
Ani trochę. Urozmaicam sobie kulinarne życie jak mogę. Stosując się do samonarzuconych zasad, w/w składniki pokarmowe ubieram w nieco inne formy. Np. tworząc samurajskie sushito, czyli całe to maguloństwo (warzywne, nie owocowe) zawijam w algi morskie zwane Nori. Z dodatkiem wasabi oraz sosu sojowego tworzy super wypasione danie, które mi najlepiej wchodzi na śniadanie. Owocowe menu urozmaicam przeróżnymi musami I shake’ami z dodatkiem (albo przewagą) owoców mrożonych. Szczególnie tych z resweratrolem, czyli takich co brudzą koszulki, czyli malin, jagód czy wiśni. Na szczególnie mroźne dla mnie dni pomaga łatwiutki w przygotowaniu ryż z pieczonym jabłkiem i cynamonem – mniaaaam.
Brakujący składnik
Pomimo, iż limitu na ilość sobie nie daję i wpieprzam ile wlezie, brzuch wypchany… to jednak sytości nie ma. Przez pięć dni mam uczucie, że czegoś brakuje. Co to jest? Łatwo nie jest. Powiedziałbym łatwiej było podczas 72 godzin postu (poczytaj Tutaj) niż teraz w detoksie, póki co dopiero pięciodniowym. Definitywnie „podjadania” brakuje. Uzmysławiam sobie ile to ja wcześniej podżerek w postaci orzeszków czy słodkości robiłem. Never again. Po dobiciu do piątku jestem skłonny dać sobie na luz chociaż na weekend. Doładować trochę „inności”, więcej oktanów zatankować. Ale właśnie wtedy zaczynam czuć inaczej. Już tak nie śsie. Węglowodany zaczynają wystarczać. Hmm… rozkmina. Tłuszcze przyjmuje ale… lecz… no tak! Białek wogóle! To brakujące ogniwo lub brakujący składnik w mojej kupie, tzn.wcześniej w jedzeniu, to… białko. Proteinki. Odciąłem ich dostawę przed pięcioma dniami. Jelitka to odczuły. A, że w nich jest mózg to nie pozwalały mi się z tym pogodzić pomimo napełnienia ich innymi substratami. Mięśnie się tego domagały. Szczególnie po treningu. Może byłoby inaczej gdybym tych sobie odmówił? Ale tego nie zrobiłem. Pakowałem bułe na siłowni jak do tej pory. Nie chciałem się wychudzić. Jednak to robiłem…


Podczas weekendowego checkingu składu ciała Magdy i Michała (którzy zrobili mega robote by the way) staje również na analizatorze. Okazuje się, iż mięsień OK, woda też, ale tłuszczyk zjechał do 8%. O, ciekawe, pomyślałem. Zazwyczaj oscyluje w okolicy 11. Niezłe doświadczenie. Tworzy się eksperyment. Bo kto lepiej sprawdzi jak ja sam? Jest motywacja. W sobotni wieczór gotowane buraki zapijam wódką z okazji narodzin córki Benka. Niech Julitce wyjdzie na zdrowie!
Week 2
Chętny do kontynuacji rozpoczynam next week. I znowu poniedziałek z udziwnieniem. Chyba nie chce mi się po prostu w niedziele szamy szykować. Rano podgrzewam kapustę, doprawiając kurkumą, kardamonem, czosnkiem niedźwiedzim i pewnie czymś jeszcze. Ciepłą pakuje do termosa. Do drugiego wrzucam pokrojone ogórki kiszone. A wodę z nich mieszam z przegotowaną ciepłą wodą i ładuje jeszcze przed wyjściem z domu (to właściwie mój niemalże nawyk).

Jak tato wmówił; poniedziałku nie zaczynaj od baby. I tak też robię. Pierwszy o świcie zgłasza się do gabinetu Andrzej. Co przynosi? Kapustę! Upchaną w szczelnie zamknięty litrowy słoik. Z kawałeczkami marchwi. Wooow, ale to bedzie dobre. Tak więc ten poniedziałek jest zdecydowanie kiszony. Nic innego nie pakuje w ten dzień do jelit. One tego chcą. Ja mam na to ochotę. Nie wliczając ziółek, yerby czy witaminek i minerałów rozpuszczonych w mocno mineralnej wodzie (Słotwinka). Dzielę się jeszcze tym z kilkoma pacjentami wychwalając pyszną kiszoną własnoręcznie (lub własnonożnie;) przez Andrzeja. Następne dni nie mam już takiego ciśnienia na białko. Chyba nauczyłem się z tym żyć. Energii nie brakuje. Osoby, które mnie wtedy widziały, ze mną przebywały mogą pewnie potwierdzić. Tylko coraz częściej słyszałem „aleś ty schudł!”. Cóż, skutek uboczny.
Ktoś mi kiedyś powiedział: „nie jedz przetworzonych produktów, a zobaczysz świat inaczej”. Wtedy nie zrobiłem sobie nic z tych słów. Teraz zaczęły one nabierać sensu.
Faktem jest, że gluten w postaci mąki oraz puszkowe żarcie nie występowały w mojej diecie obecnie. Energia niesamowita, zmysły jakby się wyostrzały. Zarówno smak, jak i słuch (pojawiają się dźwięki, których wcześniej nie słyszałem/rozpoznawałem). Na koniec tygodnia nie mam wątpliwości, kiedy to w towarzystwie śpiewu ptaszków zdobywam Świnice. A zjeżdżając cieszę się każdym zakrętem i odgłosem śniegu uciekającego spod nart:). Wszystko odczuwam jakby inaczej. Wtedy to też wyciśnięty zdrowym zmęczeniem żołądek napełniam w najlepszej dla mnie knajpce na Podhalu BELLA CIACHO. Serwują tam krem z czerwonej kapusty, mniaaam. Tydzień kończę jeszcze „grzechem” w postaci kawałka tortu urodzinowego Adka.


Za wsparcie w urozmaiceniu mojego jadłospisu uznaje również sałatki serwowane w Subway. Zawsze gdy mam ochotę na „świeżość” zamawiam tam sałatke Prusaka. W tym okresie proszę jednak o modyfikację bez kotlecika sojowego czy też burakowego.

W trzeci poniedziałek diety Prusoka, analizator pokazuje 5.2% tłuszczu. Mięsień też nieco spada bo łącznie 3kg w dół cały ciężar ciała. Ten fakt połączony z uczuciem niesamowitego marznięcia (szczególnie dłoni i stóp) zmusza mnie do zmiany postępowania. Postanawiam dołożyć nieco protein w nadchodzący tydzień. Będą nimi warzywa grochowate, avocado, orzechy i jajko. Jedno dziennie. Co ciekawe, po wrzuceniu jednego do warzywnego magulonu bardzo odczułem jego obecność. Sprawiło, że poczułem nasycenie, najedzenie się…czego nie odczuwałem od dawna. Najmniejsza ilość orzechów potrafiła dać mi to co potrzebuje. Zajebiście. I tak do końca tygodnia. W piątek oczyszczenie wątróbki zrobie (wg.tego samego autora co nerki) a w niedziele na zgrupowanie pojadę. Plan do zrealizowania.
I ten plan kontynuuje. Od poniedziałku po literku soku jabłkowego na dzień wypijam. Dodatkowo. Pod wątróbke. A dokladnie pod kamienie w woreczku żółciowym. Rozpoczynam tym proces ich zmiękczania, by je łatwiej wydalić pod koniec tygodnia. A ten mija szybko. Z dobrą energią i dobrym samopoczuciem. W czwartkowy wieczór, gdy ekipa na treningu crossowym w Dexter wylewa poty, ja wlewam sól Epson i oliwe z grejpfrutem. Wyciszony zasypiam by rano obudzić się na bezalkoholowym kacu. Wysuszony do 69 kilo.
Kończe mój prawie trzytygodniowy detox. Kończe oczyszczanie nerek i wątróbki. Stopniowo wprowadzam coraz więcej pokarmów. Wracają orzeszki, owsianki i te mniej naturalne przetwórstwa. Z nimi niechetnie bo czyste jelitka nie lubią przyjmować przetwórstwa z chemią i mąką. Jakoś tak od nich odpycha. Chyba zbyt dobrze się czuje, by psuć to syfiastym paliwem.
Aha, i sprawa dosyć ważna i istotna. Co z kawą w tym czasie☕? Ja jej nie piłem. Po prostu nie pasuje mi do owoców i warzyw. I jak już wcześniej pisywałem (Tutaj) ona blokuje dobra zawarte w „żywym” jedzeniu.

Summary after Prusi’s Detox
Stworzyłem sobie samozwańczy detoks. Nie nazwałbym tego dietą, gdyż uważam, że dłuższe jej stosowanie prowadziłoby do insulinooporności. Co chciałem osiągnąć? O czym się przekonałem? Co mnie nauczył ten okres? Otóż baaardzo wiele z tego czasu wyciągnąłem. Trochę wagi straciłem. Ale uważam to za skutek uboczny, bo tego nie chciałem, aczkolwiek sprawę sobie zdawałem. Bo przy braku białka egzo (z zewnątrz) organizm podżerał endo (z wewnątrz). Musiało mięśnia wciągnąć i zassać – to takie uczucie chłodu pod skórą, gdzie nie było dużej izolacji tłuszczem. Żyły wypchane i „pocięte” mięśnie sprawiły, że wyglądałem i czułem się jak jakiś okablowany Deadpool (załączam nieprzerobione fociaki). Ale nie szło to w parze z energią. Tej mialem dosyć. Nadmiar. Choć na spadki energii spowodowane wybuchem insuliny po potężnej porcji węglowodanów trzeba uważać. Mogłem się też bardziej skupić. Dobrze spałem. Potrafiłem słuchać (bo z reguły więcej gadam), smakować nowych smaków, a także…uwaga, czytać i rozpoznawać lepiej emocje innych. Ale to zawdzięczam bardziej „czystości” pokarmowej, czyli żarciu nieprzetworzonemu. Byłem nadczłowiekiem😃. Z trafnymi diagnozami i zabiegami. Efektywność mojej pracy wzrosła diametralnie. Pacjenci zadowoleni, więc ja też musiałem. Jeśli kiedyś robiłbym to znów, to wiem, że ryż zastąpiłbym kaszą, ze względu na niższy indeks glikemiczny.

Taka moja relacja i rozkminy. Jelita dostały przerwę od martwych (np.rybki) i sklejających (np. mąka) rzeczy. Nikogo do tego nie namawiam. Wiem, iż już mało ludzi jest w stanie sobie coś odmówic i powalczyć. Konsumpcjonizm i wygoda wypiera wszystko. Nie rób tego co ja zrobiłem. Nie stosuj tej diety. Ale na miłość boską…nie narzekaj, żeś gruby/a, głupi/a, zmęczony/a i źle się czujesz z samym sobą. Smacznego😉
