IO

Relacja Fizola kajakarzy slalomistów z Igrzysk Olimpijskich Tokio 2020″.

No i stało się. Przeznaczenie odnalazło swoj bieg. Pomimo, iż chciałem go oszukać, buntowałem się, obrażałem się szukając wymówek na cały ten wyjazd. Wtedy, czyli miesiąc temu wkręcił mi sie film demotywacyjny i chciałem by te „igrzyska śmierci” odbyły się beze mnie. Na nic były argumenty i pytania typu „to najważniejsza impreza sportowa” czy „pracowałeś na to pięć lat”, „musisz jechać”…gdzieś to miałem, nic nie musiałem. Nie widziałem się w tym i tyle. Głowa przepełniona była negatywnymi myślami, niepotrzebnymi covidowymi testami, życiowymi rozkminami, a wyobraźnia nie ułatwiała tworząc obraz japońskiego więzienia, z małymi żołnierzykami czepiającymi się czego się da i o co się da. A znając swoją niespokojną osobowość, wizja wykłócania, pałowania, zamknięcia w więzieniu) była bardzo realistyczna i prawdopodobna. Wiem, bo byłem (Poczytaj o poprzedniej wyprawie), i co nieco przeżyłem. Kocha(łe)m Japonię, ale absurdalne zasady wydawały mi się nie do przyjęcia. Zero- jedynkowi technologiczni ludzie z pewnością żyć mi nie dadzą, myślałem. A przecież Igrzyska to wielka sprawa. A tym bardziej niechciane przez mieszkańców Tokio to jeszcze wieksza sprawa.

Jednak kilka dni wyciszenia w magicznym miejscu na pielgrzymce zmieniło Piotrusia w potulnego i pokornego baranka. I jak baranek pobeeeczałem i się zamknąłem z niepotrzebnym gadaniem. Przyjąłem do wiadomości, że lecę i nie świruje więcej.

W środę 7/07 ślubuję i podpisuje pakt na 24 dni godnego reprezentowania naszego kraju oraz wspomagania naszych zawodników. I dobrego zachowywania się na wyjeździe.

A wyjazd miał być ciekawy. Powagę sytuacji zrozumiałem tydzień wcześniej uczestnicząc w odprawie misji medycznej w PKOlu. Nikt tego nie potwierdzał wczesniej, ale przygotowano nas na mocną niełatwość pobytu. Aplikacje, dokumenty, testy, zasady i totalną izololacje. Ale przecież nie da się tego zrobić przy tak wielkiej imprezie jaką są Igrzyska Olimpijskie. Juz niebawem przekonam się, że się myliłem…

Red Devils z misją badawczą do Tokio

Czwartek 15:00 wylot z Okęcia. All is ready. My, Wioślarze i Żeglarze. Wszyscy wodniacy lecimy wcześniej by wode opływać. Nikt przed nami, przynajmniej oficjalnie. Właściwie podroż zaczęła się już 96 godzin temu kiedy to testa PCRa trzeba było zrobić. Powód? Szukałem, nie znalazłem; po mojemu tylko i wyłącznie by test się sprzedał. Następny 72 godziny przed wylotem. Negatywny. I koniecznie w języku japońskim📄 – czyli takie trudniejsze do podrobienia😃😉. Drukujemy i w telefony pdf’a pakujemy, wg. wytycznych naszego sztabu wysyłającego nas na pierwszy ogień. Na misje badawczą do Tokio. Bez kitu troche tak się czuje. Jakbym miał sprawdzić stan zagrożenia covidem na planecie Tokio i oszacował teren, oceniając czy jest tam możliwe życie. A dokładnie przeżycie dla sportowców i ich szkoleniowców.

Z wylotem idzie gładko. Wypoczęci i odświeżeni w super hotelu przy lotnisku. Naprawdę doceniam. Na lotnisku miło. Ludzie nas witają, żegnają, media zdjęcia pstrykają. My ubrani w ustalone stroje. Dodają nam z pewnością… pewności siebie. Lubimy je, dobrze się w nich czujemy, podobmo nieźle prezentujemy, a firmie 4F bardzo dziękujemy – naprawdę dobra kolekcja. W samolocie juz widać przebłyski wolnych siedzeń. Dobrze to wróży. A za sterami pilot Paweł Prusak. To już bardzo dobrze wróży. We are taking off🛫.

Plan na lot zrobiony; spać ile się da. Pamietam nauczke z testu olimpijskiego sprzed 20 miesięcy. Poskładało nas jak scyzoryki po wylądowaniu. JetLag zamykał oczy i robił jumanji w głowie niemiłosiernie wtedy. Tym razem sie nie dam. Nie włączam nawet telewizorka. Cała podróż schodzi mi… na myśleniu. Coś tam czytam, nie śpię dużo. Za to wygodnie. Dobrze byc w grupie sportowców, gdyż nikomu nie dziwne położyć sie pod kogos nogami, między fotelami. Tak robię m.in ja, odpatrując od Oli (to ta fajna laska na foci poniżej:).

Robotę robi kilkadziesiąt wolnych foteli. Zwieksza sie przestrzeń oddechowa a niepotrzebne ludziki nie zabierają energii. Na pokładzie superowo, (bez)bombowo. Maske jak chcemy to mamy, nikt sie o to nie rzuca. Po starcie do godziny wjeżdża obiad. Jak to samolotowy food, wiesz że chemii jest, ale jesz. Ze smaczkiem, bo to dobre. Tak tez robie i nie wybrzydzam. Nieco później okna przydymiają się imitując noc. Tak musi być lecąc na wschód gdyż na wysokim pułapie jasno cały czas. Próba 15min. drzemki udana. Konwersacje, nowe znajomości, częste szlify po samolocie…wszystko pozytywnie. Ok.22 czasu polskiego gleba na ziemie. Dwie godziny przespane. Tego było trzeba. Zaraz śniadanie i lot załatwiony. Takiego życze wszystkim.

Prawdopodobnie czytać to będą przylatujący do nas niebawem, dlatego bede akcentował pewne rozwiązania logistyczno- organizacyjne. Jak na przykład info, że w samolocie dostajemy do wypełnienia druki (e)imigracyjne oraz covidowe. Te drugie wydaja sie na obecny czas ważniejsze, ale trzeba wypełnić obydwa. No i dodatkowo deklaracje o niewwożeniu ponad miliona jenów, drugsów oraz mięsa na teren Japonii. Czwarty druk to instrukcja aplikacji OCHA, którą dobrze mieć już w telefonie. Sprawę leków rozwiązałem intuicyjnie pakując trzy apteczki w dwie torby i stół do fizjo. Prawdopodobieństwo zabrania wszystkich było małe. Teraz myślę, że schizy nie ma (dopóki nie masz nielegalów w apteczce). W karteczkach deklaracyjnych nie zalecałbym informować o posiadaniu zwykłych paracetamolków i ibupromków. Może to wydłużyć niepotrzebnie przeprawe pozniej przez lotnisko. Koleżanka to przeżyła po deklaracji farmakologii na cukrzycę. Znaczy to tyle, iż jednak czytają co tam bazgrzemy na karteczkach:).

Wysiadamy. Cywile najpierw, potem sportowcy. Witają nas skośnookie babeczki z Olympic Commitee. Probują sie doliczyć składu ustawiajac nas w pary. Zarówno one jak i my są nieogarniete w tym. Cztery próby to za mało. W piątej włączamy sie do pomocy. Udaje się. 58 głów zliczone, oddelegowane do korytarza z ponumerowanymi krzesłami. Zajmujemy od przodu wypełniając wszystkie wolne w tył. Czekamy na swoją kolej. Do nastepnego etapu przechodzi po 10 osób. Jednak cywile najpierw poszli wiec troche to potrwa. Mamy czas na doprowadzenie sie do ładu. Gimnastyka, skakanka, stretching, leżenie plackiem. Odpalamy aplikację OCHA. Wcześniej trzeba Wifi. Jest dostępne na lotnisku. Wszystko w hieroglifach japońskich, wiec wciskamy gdzie nas kciuk intuicyjnie pokieruje (chyba żółty przycisk). W appce wypełniamy wszystko jak trzeba do momentu uzyskania kodu QR. I ten jak święty przykładamy później do mnóstwa urządzeń przy kazdym strażniku. Po ok. 90minutowym przesuwaniu sie na stołeczkach coraz bliżej numerku 1, wjeżdżam wreszcie do covidowego bloku. Tam miłe zaskoczenie bo… plujemy! Nikt nam do nosogardzieli nic nie wpycha. Ze produkcją śliny kiepsko, ale to przez odwodnienie i zalecanie nie picia przez przynajmniej 30minut przed testem, gdyz moze zaburzyć wynik. Ile w tym prawdy nie wiem, ale w miare sie stosujemy, gdyż wizja nie zaliczenia testu odstrasza wszystkich. Dla pobudzenia ślinianek rozwieszone obrazki cytrusów dookoła🍍🍋🍊. Anyway, wodę polecam mocno chlupnąć w siebie przed wyjsciem z samolotu, a pełną butle mieć ze sobą na kolejne etapy. Robienie ślinotestu trwać musi troche, wiec spowalnia to akcje. Jak wszyscy zrobią, puszczają dalej (ok.45minut). Wyniku nie ma, ale idziemy w następny level. W aplikacji każdy ten krok odznaczamy. Tworzy sie jakby gierka z zaliczaniem kolejnych poziomów. I tak z planszy (stage covid) przechodzimy do emigration stage. Tam po okazaniu paszportu dostajemy baaardzo ważną kolorową karteczke oznaczającą, iż poziom pierwszy comleted. W paszportach dużo brandzlowania. Odciski palców deklaracje itp. Jak to przejdziemy to czujemy bliskość końca. Bo na aplikacji kończa sie mozliwości. Czwarta godzina mija. Jednak z bahażami nie szybko idzie. Łatwo (bo już ładnie przygotowane) lecz powoli. Puszczają grupami by uniknąć skupisk ludzi.

Wreszcie je mamy! Nic nie zaginęło. Zgarnia nas przydzielona Pani opiekun i prowadzi do autobusu. Przed nim zostawiamy bagaże i…jesteśmy proszeni o przejscie do pokoju oczekiwań na wynik testu. 2 godziny! Tam nas rozkłada. Leżymy, wijemy sie po ziemi, ziewamy, śmierdzimy. Chcemy do toalety, to prowadzą nas po pięciu do najdalszej z możliwych. Moze to i dobre bo pochodzic cos można. Jednak nastepna piąteczka musi czekać. Nie ma tam możliwości kupic żarcia i picia. Ja na szczescie głodu nie czuje. Tym bardziej piątek więc chcąc nie chcąc zaliczam post:). Takim tipem na podroż jest wyposażenie się w jakąś teczkę/torebkę na dokumenty. Wiele razy trzeba pokazywać wynik testu z Polski (ale nie ten polski), akredytacje, paszport i oświadczenie covidowe otrzymane w samolocie.

Piękna Azjatka (z taką wiadomością każdy jest piękny) anoncuje, że grupka ośmioro kajakarzy ( to my!!!✌) może przechodzic do autobusu. Jesteśmy bardzo happy, ale jednocześnie ślemy uczucie nadziei i współczujemy pozostałym Polakom. Z tego co wiem niedługo czekali. Natomiast do hotelu oni jeszcze kilka godzin jechali. My zaledwie godzinkę. .

Łączny czas naszej podróży z Wawy wyniósł 19godzin. Od wyjścia z samolotu w Naricie (tak zwie się lotnisko) do wdepniecia w hotelowy próg minęło 7 godzin. Not too bad. Bywało dłużej i trudniej. Nie byliśmy bardzo zmęczeni. Pisze moje subiektywne odczucia, ale takze co zauważałem, podpytałem. Nie ścinało nas z nóg w każdym bądź razie. Po mojej analizie wynika, że na plus była mniejsza ilość ludzi na pokładzie i lotnisku. Tłumy męczą. Nuda też. A jak nuda to obżeranie się. W tej podróży, i każdej innej kluczowe jest nie zajadać nadmiernie, nie podjadać. Mieć energie na myślenie, nie tracąc jej na trawienie. Prawdą jest, że działanie japońskiego commitee organizacyjnego podnosiło nam ciśnienie bezsensownymi zdawałoby się procedurami, jednak byliśmy na to przygotowani. Poznaliśmy ich sposób życia i kulturę na teście olimpijskim w 2019. Oni nas powoli, ale jednak „przesuwali” po lotnisku.  My także jakoś kontruktywnie staraliśmy się spędzać ten czas. Nie marudziliśmy, nie narzekaliśmy. W dobrej ekipie jest dobrze. Dzięki Wioślarze i Żeglarze! Niech Was wody i wiatry dobrze niosą✋.

Meldujemy się w Tokio Bay Tokiu Hotel.

Zaczynamy rozwiązywać worek z wielką niewiadomą pt. „co nas czeka?”. A więc po kolei. Pod hotelem wsiada Pani Su, informując, że jesteśmy mile widziani i należymy do grupy C białego koloru (wiecej o tym zaraz). Rozdaje karty/klucze do pokoi. Mówi o zasadach i życzy miłego pobytu.

A zasady są takie:

Wszyscy kajakarze slalomiści i ich staff jesteśmy umiejscowieni w hotelu (czytaj bazie) osiemnastopietrowym. Jest nas ok. 150osób. Podzielono nas na trzy grupy A,B,C, przydzielając odpowiednio kolory niebieski, czerwony i biały. W tych grupach mamy piętro i w tych grupach poruszamy się…wszędzie. A nie możemy za daleko;). Na stołówkę na piętro I. Tam ze znajomymi, jeszcze nie znudzonymi gębusiami pałaszujemy pyszne jedzonko. Mamy na to godzinę. Wchodzi następna grupa. A po niej kolejna. By tam dojsć i wrócić korytarze są podzielone ruchem prawostronnym (odwrotnie jak na ulicach). I nie ma chodzenia pod prąd! Pilnują! Windy przyjmują po 5 osób (zaprojektowane na 20) z wyznaczonymi miejscami naklejkami do stania. I nic, że napis przy przycisku  <balcony> zachęca do wyjscia na super taras. Nie działa. Wyłączony. Nie dla psa kiełbasa. Podobnie z holem i kilkoma piętrami. No nic, damy radę. Rozchodzimy się do pokojów. I tutaj ulga. Są bardzo przestronne i ładne. I ważne… nie ma zakazu wejscia do kolegi/koleżanki z teamu. A to ważne, choćby dla mnie bym mógł wykonać swoją robote fizjo. A mam tutaj warun super na stworzenie excluzywnego gabinetu.

Siedząc przy uroczym stoliczku i patrząc na krajobraz Tokio mamy chwilę na odpalenie nowej appki COCOA. Jest to system inwigilacji bazujący na GPS i Bluetooth, który pilnuje lokalizacji i co więcej…poinformuje Ciebie i jakieś tam władzę jeśli Twój telefon (czyli Ty) przebywa w towarzystwie osoby zainfekowanej koronawirusem. O tym Cocoa wie, bo jest zsynchronizowana z appką OCHO, ktora monitoruje stan zdrowia (codziennie wpisujemy i uaktualniamy). A jeśli z taką osobą był kontakt przynajmniej pietnastominutowy to idziesz na kwarantanne razem z nią. Niech Bóg Cie chroni jeśli wtedy nie jesteś szczepiony! Podobno nie mozesz liczyc na powtorke testu. A właśnie… Testy! Saliva. Plujemy do próbek! Osoba odpowiedzialna (w naszej grupie ja) rozdaje wieczorem próbki, rano każdy spluwa (przed zaśmieceniem gęby pastą czy śniadaniem) i daje ładnie zawiniętą mnie. A ja schodząc na sniadanie oddaje do laborantek, otrzymując nowe,puste. Super system – dopóki jakiś pozytyw nam nie wyjdzie.

Wyjście na zewnątrz

Nie ma takiego!:) Tylko zorganizowane wyjazdy w przydzielonych kolorkach na Venue, czyli stadion kajakowy. Tam w swoich klimatyzowanych, namiocikach przebieranko i na trening. Staff ubiera odpowiednich kolorów vesty i może z mascariną na ryju chodzić po brzegu. Najlepiej nie zdejmować jej nawet do jedzenia. Ale wiemy jak to wygląda w realu. O dziwo Japońcy nie nalegają i nie upominają o nie. Raczej my sportowo zwariowani na punkcie naszego zdrowia zakładamy je szczelnie na usta i nos bojąc się, aby inny team nie doniósł lub pomyślał o nas żeśmy niepoważni i nie stosujemy sie do zasad. Dyskryminacja? Tak to już działa. Nadmienię, że my tutaj wszyscy znamy się przynajmniej z dobrego widzenia…z zawodów i obozów. A to środowisko wąskie. I też wiemy kto jest bardziej, a kto mniej zeschizowany wirusem. Ale! Poprzez wzgląd na powagę sytuacji jaką jest start w Igrzyskach Olimpijskich pokornie wszyscy zakładamy machy i rękawiczki do nakładania jedzenia. Do kulania sobie w nosie nie trzeba (chyba że w kogoś:).

Coache w namiocie

Przyznaje, że system izolacji jest tak zorganizowany, iż jestem pod wrażeniem. Wydawało mi się, że jedyną osobą łączącą nas ze światem zewnetrznym jest kierowca autobusu. Ale i on podobno mieszka w hotelu na ten czas. Jestem pewien, że takiej szczelności nikt nie byłby w stanie zrobić poza Japończykami. Są tak wczuci w powierzone im zadania, że nie ma opcji złamania zasady. W celu weryfikacji zasad powstał system przydzialania kar. Upomnienie 1, upomnienie2, a upomnienie 3 moze byc równoznaczne z opuszczeniem Igrzysk. A za co mogą upomnieć i na jakiej podstawie? Za mieszanie się w grupach, za wyjscie poza wyznaczony szlak lub jakąkolwiek niesubordynacje. Kamery i wszedzie rozlokowani Guide’rzy działają na naszą niekorzyść. Jak to ja, spróbować musiałem. Karte zatrzasnąłem, na recepcje zjechalem… lecz zanim do niej dopełzałem trzech ludzików zatrzymuje mnie wykrzykując „You are not suppossed to be here”…a po karte mam isc do naszych opiekunów przy stołówce. Jasna sprawa. Jesteśmy zamknięci. Jak na filmach to gdzies sie pojawiało. Ale wiecie co? Nie jest nam z tym źle! Szacun do stworzenia takiego systemu i mozliwosc trenowania w tym okresie przerasta bunt i chęć marudzenia. Brzmie już jak dobrze zmanipulowany więzień? Pewnie tak. Ale póki więzień nie czuje sie uwięziony to nie czuje się więźniem. Tak więc pokornie sie wyciszam.

Przydzielone miejsca w windzie

Doceniam co mam (super pokój, dużo książek, długi korytarz, namiot do ćwiczeń z trenarzerami i klimą, przepyszne żarełko, które traktuje jak jakaś nagroda i którym naprawde się rozkoszuje) i czym nie musze sie martwić (odpada logistyka załatwiania transportu, nie denerwuje się trafficiem, nie musze robić zakupów, aha… jest mozliwość zamowienia sobie online jakiś przegryzek i napojów z miejscowego sklepiku. Tez nie korzystam). Mam wszystko co potrzebuje. Przetrwam. A po tym wszystko inne bardziej docenie.

Venue – stadion z trybunami dla…nikogo

Let’s live in Japan

OK. Czas zacząć funkcjonować w realiach japońskiego covida. By the way, wiecie, że na zewnątrz, tzn.poza naszą „bańką” podobno życie bardziej uwolnione niż u nas? Co jakiś czas zamkną knajpy po 20 by troche skupisk uniknąć. Jestem w stanie w to uwierzyć, patrząc przez wielkie, nieotwieralne okno na cieszących się rekracją japończyków bez maseczek na ryjkach. A to ciekawe jest. Ja pierwszy raz zobaczyłem zamaskowanych ludzi będąc w Japonii jeszcze przed pandemiką. Teraz my panika, a oni luz. Cóż. Taki świat teraz. Ale jeszcze minie długo zanim go takim zaakceptuje. W kazdym bądź razie zaczynamy tu żyć, trenować, egzystować i chcemy robić to najlepiej jak się da. Siedem stref czasowych minięte. Trzeba się przestawić. Jedni łatwiej z tym mają inni gorzej. Sportowcy zazwyczaj potrzebują trochę czasu. A to dlatego, że chodzą (żyją) jak w zegarku. Posiłki, treningi, drzemki ustalone w czasie. Do tego negatywne skutki długiej podróży. Ja sam rytm dobowy mam bardzo uregulowany. Do tego stopnia, że kilka minut po obudzeniu głowa wysyła maila do kupy, że spotkanie jest w toalecie. A to obudzenie jest bardzo wcześniej rano. Pierwszy posiłek ok.3 godziny po tym, drzemka ok.południa musi odciąć by wieczor funkcjonować. Kolacja tez ok. 3 godziny przed zaśnięciem. Daje mi to doskonały intermitent fasting (post dobowy) w stosunku 10:14 – dziesięć godzin jem -14 godzin zamykam gębe, nie przyjmując nic. Powoduje to, iż czuje się świetnie i mam przez to pewnie adhd, czyli po mojemu „energię życiową”.

Zwykle trzy dni mi wystarcza i jestem dostosowany do słoneczka i księżyca w nowych strefach. Jedni potrzebują więcej, inni mniej. Do teraz (a minęło 6 dni) da sie zauważyć u niektórych Jumanji w głowie i podniesione tętno. Gorąc i mocne słońce nie ułatwiają. Szczególnie przy treningach okołopołudniowych. Wtedy żółty łysy w zenicie. Na potwierdzenie przypinam foteczkę zrobioną przy czystym niebie. Mojego cienia na niej nie znajdziesz:)

Cieszy mnie fakt, iż mamy tutaj rotacyjne shifty. W jeden dzień śniadanie o 7 w inny o 9. Musze sie dostosować, nie moge sie buntować. I dobrze mi z tym. Unikamy przez to „dnia świstaka”, który po czasie mógłby źle wpłynąć na nasze psyche. A ja przynajmniej odbiegne od schematu. I tak wszystko jest bardzo podobne w ciagu dnia. Rano ćwiczonko,  plucie do próbów, pyszne śniadanie, kawunia jedzie ze mną na tor, tam ją wypijam zagryzając kawałkiem ciacha, robimy trening 1, potem ja robie sobie jakieś activity, obiadek z cateringu, drzemka i odcięcie w cieniu lub klimie, trening 2 lub indywidualne fizjo ćwiczenia, powrót do hotelu w już nieco większym traficu, kąpiel (druga, bo upał robi swoje), nabranie świeżości i gotowość do pracy fizjo z chętnymi lub mniej chętnymi zawodnikami, kolacja i znów fizjo lub…gleba. W miedzyczasie książka wchodzi lub pisanie tego co czytasz.

Mobility w namiocie fitness
Mobility w hotelowym pokoju

Tak dzień za dniem, z przesunieciami o godzine wszystko codziennie. Dobre to. Jeśli jest świadomość ciała i potrzeb ludzkich. Jednak zdradliwe, może być dla atlety, który potrzeb nie czuje i metabolizm hamuje. Poprzez bezruch. Tutaj naprawde nie ma gdzie spacerować, a jeśli pokusa telefonu czy komputerka jest tak silna (a wiemy, że jest) 2 godziny (niekiedy jedna lub wogóle) treningu na dzień może nie wystarczyć i zrobić źle przywyczajonemu do ruchu organizmowi. Dlatego fajnie widzieć kreatywność niektórych, co robią by zapobiec zamuleniu. Gumy na klamkach, maty na ziemi, TRXy w drzwiach, butelki wody imitujace ciężarki machane na pobudzenie z rana. Na przywitanie słońca musiałem dzisiaj o 4:30 na balkon iść bo później oblegany przez mięśniaka Antoine jest. Chyba zapomniałem wspomnieć, że kazde piętro ma dostęp na balkon, taki na wypadek gdyby ktoś zajarać szluga chciał. Juz posyłam focie z tego naszego wychodka⬇⬇.

Sunrise z 12 piętra. Ten „pas startowy” poniżej to ścieżka zdrowia dla tych na zewnątrz.

Gorsza strona Igrzysk

Tak się troche zastanawiałem dlaczego jest ze mną tak spokojnie. Pomijając samą chęć i potrzebę wyciszenia, to chyba znalazłem powód. Po pierwsze to nie chce jak zawsze rzucać sie w oczy. Juz dość tych tutaj ma mnie za sportowego pojeba i wydzierającego sie ADHD. Po drugie nie chcę podpaść zasadniczym i zasadowym Japońcom, którzy są bardzo dla nas mili – a tym samym nie chcę ściągać kłopotów na moją grupę. Po trzecie ja tutaj już byłem. Dużo zwiedziłem. Zobaczyć to możesz klikając obok w ciekawy, niedługi filmik Oglądnij.

Empatycznie jednak postawiłem sie w roli zawodników, ludzi którzy tutaj nie mieli okazji być i może nie będą mieli. Nie zobaczą Shibuya z pieskiem Hachiko, nie przejadą się metrem z upchanymi jak sardynki ludźmi, nie poznają kultury tych ludzi, nie zjedzą original sushi 🍣. Smutne😭. Mam jednak głęboką nadzieję, że do końca pobytu coś się zmieni (na przykład powiedzą, że cały ten cyrk to wielka ściema) i dostaniemy wychodne…by chociaż wachlarzyk pamiątkowy na targu kupić. Ale nadzieja matką głupich podobno, a rozum podpowiada inaczej.

Dla mnie bez wątpienia największą trudnością jest akceptowanie tego co się podziało ze światem. Tego, że wiele czynności musimy robić… wbrew logice. Wiele aspektów życia straciło wartość. Na przykład sport. No bo jak tu się zachwycać i po co emocjonować, kiedy tylu ludzi zaraża się i nawet umiera z powodu koronawirusów. I nawet w moim odczuciu ŻYCIE zmniejszyło wartość poprzez sianie strachu znieczilając nas i przyzwyczając do śmierci. Dobra, wystarczy, miało być miło i sportowo:). Tak więc po chwilowej akceptacji „zamknięcia świata” ttzeba znaleźć sposób, by się nie nudzić i ruszać. Jak chodzi o to pierwsze to podobno „intel igentni ludzie się nie nudzą” więc nie mam z tym kłopotu:). A co do drugiego, by działać zgodnie z naturą i Stwórcą (a Ten z pewnością nie stworzył krzesła i tableta) wymagane jest nieco kreatywności i chęci.

Jak dbać o kondycję psychofizyczną podczas I.O.?

Ciekawe jest, że sporo ludzików bardziej martwi się jak ja sobie poradzę w tych warunkach, niż o siebie. Ale to już norma w ludzkości, że „łatwiej drzazgę w oku kogoś zobaczyć, niż belkę w swoim”. Jezusek dużo racji w tym miał. Tak wiec ja sobie to jakoś rozkminiłem. Od ogółów jaką jest codzienna, wszechstronna aktywność, do szczegółów jakim jest częste nakładanie małych porcji w hotelowym bufecie. Cóż, w obecnej sytuacji każdy metr na nogach sie liczy i każdy krok w zegarku wart jest więcej niż dotychczas. Jak chodzi o daily activity to dla chcącego nic trudnego. 250m chodnika obok toru kajakowego daje 500m w dwie strony. A taki półkilometrowy lap juz motywuje do truchtania przynajmniej piąteczki (5k) w butach lub bez. A, że na jej drodze znajdują sie „obstacles” w postaci murków, mostków czy schodów to jaki problem zrobić sobie żołnierskie CFE (cross fit endurance). Oraganizator udostępnił klimatyzowany „namiot fitness” z piłkami, gumami, latami i trenażerami. Wiec czemu nie zrobić 10min wioslowania na kajakowym i dwa razy po 5min na kanadyjkowym. Do tego rolka pod uda w przerwach i jest gitara. Trening siłowy załatwiamy TRXami, gumami i kanistrowymi obciążnikami. Super było pływanie w rozgrzewkowym basenie. Po dwóch dniach jak można sie było spodziewac skończyło się. Wprowadzono zakaz.

I jakbym już pozostał na tym poziomie activity to minimum, a nawet wiecej mam. Doceniam. Ale moja główka chce czegoś więcej:). Może nie bez powodu pojawiła się w niej chęć zmiany świata poprzez motywowanie ospałych ludzików krótkimi aktywującymi filmikami na moim samozwańczym kanale Youtube Project be ADHD.

Mam w zanadrzu jeszcze kilka rozkminek co do aktywności. Z pewnością wzmocnie tutaj Core, bo gumy i wiosłowanie robiłem do tej pory sporadycznie, a teraz często i czuje jak twardnieje brzuszek.

Jak chodzi o regenero to ważne co do tego brzuszka wrzucamy. Owszem, jest wypaśnie na stołówce, jednak rozsądek i wiedza muszą być uruchomione. Trzeba orientować się w miare w temacie co odbuduje mięśnie po treningach białych włókien, a po czym szybciej nazbieramy glikogen po treningu czerwonych. Witamin i minerałów potrzebujemy mnóstwo, a owoce i warzywa stoją koło ciast i chleba. Wybór cieżki, ale człowiek też po złym wyborze ociężały:). W tym temacie bardzo rozwinął sie nasz trener Marcin. Słynny „Pyżyk” (piąte Igrzyska w Jego życiu!) przeszedł metamorfozę biohackując swój mózg na plus. A kilogramy z ciała znacznie na minus. Brawa dla tego Pana. Jest dowodem na to, iż żarcie przetworzone i z wysokim indeksem glikemicznym potrafi zleniwić (czyt.zamulić) człowieka i… co więcej utrudnić myślenie oraz odbiór naszego pięknego świata:)

New&improved Marcin P.

Kolejnym aspektem wspomagającym recovery jest picie. Od momentu (przy)lotu jesteśmy w trybie <dehydrated>. Niektórzy mogą czuć się „spuchnięci” i „wypełnienie” pomimo nie przyjmowania dużej ilości płynów. To forma obrony organizmu przed wysuszeniem. Takim osobom wstrzymuje sie woda podobnie jak tym na kreatynce. A krew gęsta mimo wszystko. Dlatego obserwacja tętna oraz koloru i zapachu moczu konieczna. Wody na szczeście mamy pod dostatkiem. Półlitrówki z izo i wodą wypełniają pracujące na wysokich obrotach lodówki w Venue (taka nazwa stosowana na określenie miejsca gdzie trenujemy i będziemy startować). Jednak tutaj wiedza o stracue minerałów z potem też niezbędna. Zalecane wrzucać minerały do bidonów w postaci odżywek czy rozpuszczalnych pastylek. My takie mamy👍. W hotelu codziennie dwa litry wody jest zostawienie przez Cleaning Lady. A na posiłkach soków i wody pod dostatkiem. Czyli jak nie chcesz to się nie odwodnisz – nie wiem jak inni, ale ja w siebie pakuje przynajmniej 4l/dzień. Nie wliczam oczywiscie diuretyków jak herbata, matcha czy kawa. A właśnie, jak chodzi o ☕. Pije tu tylko bezkofeinową. I to moją urodzinową od Darii. Chcę tutaj nieco spokoju, a jako osobie reagującej na kofeinę może to tylko pomóc.

That’s the only coffee I’m drinking here

Codzienna, ta sama droga autobusem zawsze z kubkiem kawy. To mnie rozluźnia, choć wypijam ją dopiero po przyjeździe nad tor, kiedy jej temperatura jest perfekcyjna do degustacji. W środę wyjątek – to dla mnie od jakiegoś czasu No coffee day i tylko na warzywkach. Podobnie z postem od wszystkiego z wyjątkiem kawy kuloodpornej w piątki. Lubie takie cleaning dni. A jeszcze bardziej dni nastepujące po nich. Mam wtedy dużo energii, ktorą pożytkuje na mocne treningi (a śniadanie wtedy jest po prostu awesome). Urozmaicone, zbilansowe i…wielkie:)

Lubię japońską kuchnię. I choć na naszej obecnej stołówce nie ma sushi i wiele wodorostów, to i tak wybieram co w domu nie mam. Corn soup, Green Peas soup czy Miso wciągam niemalże nosem. Po prostu uwielbiam. Do tego rybek i shrimpów pod dostatkiem. I roślinki, których nazw nie znam, a w Europie ich nie mam. Na cukier jak mam ochotę -a to przeważnie po dobrym wpierdolku treningowym – to na kolację wjeżdża wiecej owocków i wiecej grzeszków (jakiś pudding, serniczek czy lodzik). Tak, jak każdy facet mam czasem ochotę na lodzika🍦. „Zatykacza dupy” (czyli mącznych produktów) praktycznie nie tykam. Od dawna już takiej potrzeby nie mam, a tutaj pizzy nie ma 🍕.

Z naszym amerykanckim kolegą Rafalem. Jak widać integracja dozwolona

Jak sobie jeszcze radzimy z trudnościami? Po prostu, ytzeba je rozchodzić. A więc chodzić, łazić…za byle czym, z byle powodu. A jak go nie ma to sobie znaleźć. Jak tak robię.  Pomimo,że takie fajniutkie klapki 4efki mamy to często na boso. O pozytywnym wpływie i uziemianiu nie musze chyba wspominać. Bo rozumie, że jak tutaj trafiłeś i to czytasz to nie jesteś byle lemingiem z Matrixa tylko konkretnie rozwiniętą jednostką myślową.

W upały lodem schładzamy pały (mowa o głowach). Dostajemy go pod dostatkiem. Zamrażarki produkują tego tony w Venue. Do coolerów, bidonów wrzucamy i jest dobrze. Organizatorek podrzuca od czasu do czasu jakieś nowe napoje jak zimne kawy czy zielone herbaty – super sprawa. No i głowa zakryta. Jak tych trzech zagubionych w Tokio beduinów na foci poniżej.

Jednak najważniejsze w tym wszystkim, w tej złotej klateczce, w której nas zamknęli to zająć czymś tą pałę. Tutaj z ratunkiem wlatują różne różności jak szachy, karty, lego czy łamigłówki. Dobre książki robią robotę. Na moją czache idealnym rozwiązaniem brak Internetu przez 2/3dnia. Kiedy jestem nad torem, a Polska jeszcze śpi. Pewnie moglbym sie o niego postarać, ale po co? Dobrze mi z tym. Korzyść dużej różnicy stref czasowych taki, że poranki spokojne, z czasem na ćwiczenia, modlitwę czy medytkę bez ataku wiadomości i brzęczenia telefonu

Fizjo Job
„Dom na drzewie” i „Tokio”

A to focia z dzisiejszego, naszego ósmego wschodu słońca⬇⬇⬇

Wspomnieć (a na pewno nie zapomnieć) chcę o doskonałości w organizacji w japońskiej kulturze. Trzeba przyznać, że samuraje są niesamowici. Naszą akcje przeprowadzają perfekcyjnie, choć nie rozumieją naszych europejskich potrzeb. To co nam sie wydaje głupie i niepotrzebne, oni przestrzegają i wkładają w to mnóstwo serca. Są przy rym nadwyraz mili i uprzejmi. My Polaczki zrobimy samemu to co pięciu Japończyków. Ale co z tego? Mamy się za lepszych…lecz czy jesteśmy? Tutaj dzięki temu mają pracę i zajęcie. My nie mamy, bo się wciąż o nią ścigamy. Chcielibyśmy mieć płacone za leżenie nie zdając sobie sprawy jak to nas niszczy. Dobrze, że za marudzenie nie płacą bo bylibyśmy najbogatszym krajem na świecie:)

Mało tu koszy, ale śmieci nie ma.

Tym wywodem kończę już relacje. U nas za wiele sie nie zmieni przez najbliższe dni. Zmykam uwolnić się troche od telefonu. Za niedługo do wioski olimpijskiej bedziemy sie przeprowadzać, więc dla nas będzie to zdecydowanie urozmaicenie życia. I dla Ciebie też jeśli mnie zmotywujesz do dalszych relacji. Dzięki że byłeś.

Sayonara

„Oni tam na rowerze jeżdżą😓”

P.S. przyznaję się do czegoś: jedną z moich aktywności w ostatnich dniach było bieganie po schodach przeciwpożarowych o porankach. Tam nie ma kamer. Chtmyba rozumiesz dlaczego nie mogłem wcześniej o tym poinformować? Bo byłoby jak z pływaniem😀

Kontynuacja w nastepnym poście <Kliknij tutaj>

Reklama

Jedna uwaga do wpisu “IO

  1. Pingback: IO – Sportowe Juvenalia – PIOTR PRUSAK ADHD

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.