„R2S” – tak w skrócie, „run to summit” – a tak w pełnej nazwie czyta się nazwę projektu, który wymyśliła moja chora głowa. A także moje chore serce. I może trochę nogi. Ale ich już nie mogę nazwać chorymi. Są zdrowe jak cholera. I to doceniam. Za to jestem wdzięczny. Chcę je używać, rozkoszować się każdym krokiem. Pomagają mi one w spędzaniu najbardziej przyjemnych chwil w życiu. Bo bez ogródek stwierdzam, że wybuch szczęścia i ucieczkę od nieszczęścia przeżywam, gdy ucieknę do natury. Do gór. Od codzienności. Z synami. Póki co, hamując moje dzikie ambicje skierowane, zadowalam się spokojnymi trekkingami z nimi. I choć oni tak tego dosłownie nie stwierdzają to ja krzyczę z pewnością w głosie „Ja tak odpoczywam!”. Aktywnie. Na nogach. Bozia nam je dała to korzystamy. Ale, że ja do osiągnięcia nirvany potrzebuje się wybitnie zmęczyć, to z marszu muszę przejść do biegu. Wtedy mój odbiór świata, percepcja poprzez zwiększoną prędkość, wzmożoną potliwość, serca kurczliwość oraz przyjemny ból mięśni – co w sumie daje porządany wystrzał endorfin – jest na wyższym poziomie. A w owym czasie, na jesień na wyluzowaniu, mam coś w rodzaju podjaru, okresu godowego. Mam cieczkę na biegi górskie. Dużo rozkmin, przemyśleń, które lubię rozwijać podczas górskich biegów powoduje, że ciągnie dzika do lasu. A najlepiej lasu w górach. Albo do gór ponad lasami. Jakby to nie zwał, chce spokojnej aktywności przy liściach szelestności. Jest to idealny okres na rozpoczęcie projectu Run2summit.

Pomysł nie wziął się znikąd i świeży nie jest. Od dłuższego czasu w głowie siedział. Niektórym nawet coś się o nim wygadałem. Do przystąpienia jego realizacji zainspirował mnie Kilian Jornet i jego „szczyty życia” oraz moja potrzeba zmniejszania sportowej rywalizacji. Teraz przy braku planu startowania w zawodach miejsce to w mózgu wypełnia zdobywanie górek w szybkim tempie. Bez zbędnego bagażu, balastu. Minimalistycznie, ale nie byle jak. Z zaangażowaniem i profesjonalnym podejściem chcę wyznaczać góry, zdobywać ich szczyty i określać czas w jaki się to robi. Szybki. Ale nie najszybszy. Nie potrzebuje tego. Dziwić to może, bo znane jest moje przerośniete ego i chęć bycia w „centrum” ale to jest prawda. To nie chęć wygrania czy nawet rywalizowania mnie popycha do tego. Bardziej chęć ruszenia biernej ludzkości, która zawsze znajduje wymówki by się nie ruszać. A ja widzę takich wiele osobników; z potencjałem na bycie lepszym, szcześliwszym, bardziej wartościowym dla siebie samego jeśli tylko chciałby aktywnie spędzić czas. Dostrzegam ludzi w bólu, którzy mogliby go „rozchodzić” aktywnością. Codziennie mijam ludzi zmęczonych ludźmi. Dosłownie. Marudzących, podkurwionych którym trzeba tylko jednego: RZUCIĆ WSZYSTKO I UDAĆ SIĘ W GÓRY!

Na tej stronie mojego bloga będę publikować moje „szczytowanka”. Można je też będzie śledzić na powstałym w tym celu page’u na Facebooku Run2summit oraz dla bardziej wkręconych w sport na moim koncie na Strava. Zasady proste ale moje:
- Mierzymy tylko czas wybiegu
- Zbiegamy dowolnie ciesząc się przyrodą i zdobytym szczytem
- Fajnie jeśli używane jest urządzenie z GPS
- Bez autopauzy w zegarku/telefonie
- Włączamy czas w ustalonym punkcie (będą fotki lub info dokładne)
- Wyłączamy czas w ustalonym punkcie. Jeśli to schronisko to dobiegamy do ostatniej jego deski w przeciwnym końcu.
- Koniecznie cieszymy się przy tych aktywnosciach
- Nie naruszamy przez te aktywności harmonii życia rodzinnego
- … i to byłoby tyle.
Enjoy😃
